poniedziałek, 6 lutego 2023

Kwiaty nocy

Kwiaty nocy

Noc przywodzi duchy kwiatów do ekstazy. Euforycznie emanują rozkoszą, gdy chlodny letni wiatr łaskocze ich lekkie twarze.
Wtedy akt istnienia staje sie ezoteryczną przyjemnością podszyty, niby aromat zmartwychwstaje nasłoneczniony za dnia ciężką pracą silnika ukladu słonecznego, po to, aby dać powietrzu odczuć końcówkami nerwów świadomości esencję dla której kwiat istnieje. Widzisz, tak jak piekarnia daje chleb i bułki, jak fabryka daje konserwy i samoloty, tak kwiat swego ducha nocą wydaje, aby powietrze zawiodło go do swego ostatecznego celu istnienia. Człowiek ma wiecej ruchu niż kwiat, więcej przykleja sie do jego zmysłów, na dodatek mówi, co nawet cichą nocą nie da sie zaobserwować u kwiatów. Ale człowiek oddając życie, trafia do piekła, gdzie szatan delektuje sie brudnymi sumieniami, tymi wymiocinami grzechu, który dusi, jak dym z kominów, ale kwiat znów sie nasłoneczni, zmyslowego ducha zregeneruje, jak Tesla swoją baterię w gniazdku w garażu, by znow, kolejną nocą wydać go na pastwe wiatru, który sam nie wie dokąd gna, choć robi to wyjatkowo precyzyjnie dla wyzszej matematyki, a dla człowieka tylko chaotycznie.
Szatan czuje dumę ze zniszczonych lat nałogami, przez uległość napieciu żądz, przez drogę, jak to sie mówi - lewej dłoni. Pomyśleć tylko, że statystyka dla ośmiu miliardów ludzi staje sie bezlitosna, co również cieszy diabła.
Obok łąki plynie rzeka, rozpędza pęd nieśmiertelności, niekiedy pioruny burz dotykają jej nurtu, ręką wstrząsającą powietrze i budząc ozon, który jakby daje nowe życie.
Czy istnieje sens ogólny dla bytu, czy grzech ostatecznie nie jest turbulencją, ale tak rozkoszną, ze ulec jej moze każdy? Dla tych co nie istnieją, byc moze istnienie jest grzechem.
Skoro swiatem z perspektywy czlowieka rzadzi chaos i skomplikowanie, a z tej Boskiej świadomy ład wyzszej matematyki, to czy cos tak małego jak człowiek w ogole ma sens?
Nie odpowiedziałem. Cisza czasem odpowiada glosem upadku, ale teraz milczała. Myślę, że wystarczy popatrzeć na serce i różę, podziwiać śnieg pod mikroskopem, czy patrzeć jak chlopi koszą żyto, aby nie myśleć nad sensem, a czuć go calym sobą. Czy wydanie ducha z rejestrem życia nozdrzom Boga, jak te kwiaty powietrzu i czarnym motylom, ma jakis sens? Ile różnych żyć, historii i odczuć może świat dać, ale takich kolekcjonerskich, niepowtarzalnych? W świecie gdzie wszystko się powtarza, ciężko nie zataczać kręgów, jakie każdy zatacza, czując.
Ludzie palą rozne rzeczy. Palą papierosy, czasem ludzi, a nawet ludzi, jak książki i książki jak ludzi. Książki z autorami i twórczością, a czasem tylko treść, zostawiajac okładki z tytułami, jak wrotami miast, na później. Słaby jestem w skalowaniu, nie wiem co gorsze, a co lepsze spalamy, najgorsze chyba że nie mamy wstydu, tego tzw. buraka na twarzy, gdy popelniamy błąd. Czy w ogóle potrzebujemy instynktu, takiej poręczy dla dziadka, bo sami juz nie wiemy, sami nie umiemy wyznaczyć granic? Wybrałem sie na łąkę. Kwiaty jak burdele przyjmowały tych samotnych roznosicieli plemników, niby stworzonych przez Boga. Obserwacje gwiazd dzielacych sie jasnością intymna i tajemniczą uspokajają mnie. Tutaj nie ma krzyży, ani kościołów, Szatan też istnieje, gdzieś poza materią Demiurga. Choć Platon mówił, że wszyscy mamy kajdany i jaskinię, to tutaj na łące czuje wolność, przynajmniej taką jakiej mnie nauczono, jedyną jaką znam. Choc Szatan szepcze glosem wiatru, że to ściema i fikcja, ze niewoli jest wiecej od wolności, bo przecież zakazów jest więcej niz pozwoleń, bo przecież tyle jest norm, zasad, praw, ktore jak niewolnicy musimy niczym kajdany nosić.
Kiedy wybila północ, zrozumiałem...
Komar usiadł na ręce, wampiryczny owad najadł się treści, która tetniła we krwi. Nie byla słodka, a gorzka, zresztą mamy schylek wieku, rządziła dekadencja, co mi do stylu epoki, one przecież są kreowane przez większość, a większość lubi materię goryczy, lęku, strachu, nawet kiedy zapładniają miłość, która rodzi obłąkanie. Jeszcze chwile aromaterapi, tego przeświadczenia o komforcie, jaki metafizycznie wpojono nam, że istnieje i jak go rozpoznać i wracam do trumny, do grobu, gdzie grabarz czasem slodko pierdzi dedukcją na poziomie dwulatka. Jeszcze chwila i słońce zniecheci mnie do istnienia, w przeciwieństwie do kwiatow, tych na nagrobnej płycie, które przyniosła teściowa. Na szczęście nie musiałem wspominać jej nic, błagać żeby przestała pamiętać, tez nie musialem, bo pamięta nienachalnie. Znicz płonie, jak pustka mojej wieczności, jak ten oddech, który już nienatlenia krwi. Tej czerwonej materii, która gdyby nie ofermowatość Boga, byłaby perpetum mobile istnienia. Ale nie narzekam, trumna jest wygodna, a wieczność do namysłu, jest ciekawym projektem. Zastanawia mnie tylko, ile razy w wiecznosci powtórzę absolut wiedzy ze swiata materialnego. Ile kresek przekreslę na ścianie i czy nieskończoność nie jest tylko przereklamowanym bublem Zydowskiej kabały, sprzedawanej w tresci nawet grysika do ust dziecka. Pora spać. Panie doktorze ! Prosze mi powiedzieć, jeśli będę tracił kontakt z niesmiertelnoscia, kiedy zapomne ze serce też mają zmarli. Dobranoc!

Autor: Dawid Daniel Rzeszutek